Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. , któremu przypisuje się. – jedyny w historii tzw. „dwucesarz”: Pochodzenie tytułu. Termin „cesarz” pochodzi od przydomka (ostatniego członu nazwiska) Republiki Rzymskiej Gajusza Juliusza Cezara. Pierwszym władcą, którego uznaje się za cesarza, jest Oktawian August, który używał tytułów
XxMT. Pierwszy elektryczny motocykl firmy Harley-Davidson wyjechać ma na drogi najpóźniej za 5 lat. Psucie marki czy naturalny rozwój? Harley-Davidson to prawdziwa ikona wśród motocykli. Marka kojarzona jest z przyjemnym dla ucha rykiem, wolnością i potężnymi silnikami. Branża motoryzacyjna się jednak zmienia – producenci samochodów coraz częściej rezygnują z pięknego brzmienia na rzecz ekologii i montują w swoich pojazdach silniki elektryczne. Harley-Davidson planuje zrobić to Harley-Davidson zapowiedziała, że w ciągu najbliższych pięciu lat na drogi wyjedzie jej pierwszy w pełni elektryczny motocykl. Czy takie połączenie ma prawo się udać albo w ogóle istnieć? Cóż, na to pytanie każdy z was musi sobie sam odpowiedzieć. Tymczasem skoncentrujmy się na jeszcze w 2014 roku firma Harley-Davidson faktycznie zaprojektowała prototyp elektrycznego motocykla (to ten widoczny na zdjęciu otwierającym newsa). LiveWire, bo tak się nazywał, osiągał „setkę” w mniej niż 4 sekundy, a jego maksymalna prędkość wynosiła 160 km/h. Motocykl LiveWire został jednak zdyskwalifikowany przez to, że po jednym, trwającym 3,5-godziny ładowaniu, był w stanie przejechać tylko niespełna 90 kilometrów. Teraz firma Harley-Davidson powraca do tej koncepcji, ponieważ technologia wciąż idzie do przodu i wkrótce tego typu problemy powinny odejść w są jeszcze ostateczny wygląd ani charakterystyka elektrycznego Harleya-Davidsona. Już teraz jednak z całą pewnością można stwierdzić, że Amerykanie próbują przyciągnąć nową generację klientów. Najwyższy zresztą czas – przeciętny nabywca (według danych sprzed dwóch lat) urodził się w 1965 marki czy naturalny rozwój?Źródło: The Verge. Foto: Harley-Davidson
Sklep Książki Biografie Wywiady, wspomnienia Piąty smak. Rozmowy przy jedzeniu (okładka miękka, Wszystkie formaty i wydania (2): Cena: Opis Opis Więcej niż książka kucharska, więcej niż rozmowa!Piąty smak jest niczym szósty zmysł. Wykracza ponad doznania zarezerwowane dla podniebienia. Jest trudny do nazwania i dla wielu osób nieosiągalny. Niektórzy po prostu go mają. To z nimi rozmawia Łukasz Modelski - o kuchni, smakowaniu, piciu, literaturze, historii, miłości, przypadku i zmysłach. Celowo nie ma wśród nich absolwentów szkół kucharskich. To na swój sposób amatorzy, którzy przerośli niejednego mistrza: restauratorka i dziennikarka Agnieszka Kręglicka; laureatka Pulitzera, prywatnie żona Radosława Sikorskiego – Anne Applebaum; twórca międzynarodowego ruchu Slow Food Carlo Petrini; Patricia Atkinson – Angielka, która osiadła we Francji, by produkować wino; autorka Jedz, módl się, kochaj Elizabeth Gilbert; kucharz i bibliofil – Grzegorz Łapanowski; koneser wina Tomasz Kolecki-Majewicz i smakosz whisky Charles MacLean; osobista kucharka Mitterranda – Danièle Mazet-Delpeuch oraz Michel – prawnuk Auguste Escoffiera, najsłynniejszego francuskiego kucharza XX wieku, który przed laty wspominał o istnieniu „piątego smaku". Poza słodkim, słonym, kwaśnym i gorzkim podejrzewał, że czujemy coś jeszcze. Zgodnie zjęzykiem epoki nazywał to „wyśmienitością“. Sto lat później japońskim naukowcom udało się odszukać i zbadać receptory piątego smaku. Według nich „umami“ jest smakiem „pełnym", „domykającym" inne barwne wydanie okraszone starymi rycinami i przepisami kulinarnymi na ulubione dania niektórych opis pochodzi od wydawcy. Dane szczegółowe Dane szczegółowe ID produktu: 1103341083 Tytuł: Piąty smak. Rozmowy przy jedzeniu Autor: Modelski Łukasz Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Język wydania: polski Język oryginału: polski Liczba stron: 288 Numer wydania: I Data premiery: 2014-11-19 Rok wydania: 2014 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 32 x 240 x 160 Indeks: 16079441 Recenzje Recenzje Inne z tego wydawnictwa Najczęściej kupowane
I. Co znaczyłaby ludzkość, gdyby ją kto zmierzył, Jak ona jest i w taką, jak jest ona, wierzył? Co onaby znaczyła, widziana tak szczerze, Jak ją znam i oglądam, nie zaś, jak w nią wierzę? Coby ona znaczyła? Dziewięćset milionów Skazanych na śmierć istot — parę zaludnionych Półwyspów... Oto wszystko — i trup w każdej chwili Zowąd — a zowąd słabe niemowlę zakwili — Oto i wszystko... Ludzkość z takowem obliczem, Lubo to jej oblicze, nie byłaby niczem, Jakby, do samej siebie twarzą poniżona, Przestawała być sobą — wszelako to ona I to własny jej obraz — i ten ją zagładza; Tak ludzkość bez boskości sama siebie zdradza, Aż dopiero, gdy w eter opłynie niebieski, Powraca jej majestat i szkarłat królewski, Aż dopiero widziana, jaką była, bywa I będzie, to, zaiste, jest ludzkość prawdziwa. Nie inaczej z człowiekiem. Gdy nań kto poziera, Jak on jest i purpurę mu królewską zdziera, Oglądając go lichym od stopy do powiek, Jak pyłu garść rwanego wiatrem... — Cóż tam człowiek! Ale pył ów, odniesion harmonji stworzenia, Kiedy atomem swoim w gwiazdę się zamienia, I wielka rzecz stąd rośnie co godzina, co wiek, Co era — to mówimy wtedy: oto człowiek! A jak z ludzkością całą, a jak z oderwanie Uważanym człowiekiem, zarówno się stanie I ze słowem; to, wzięte odrębnie, cóż znaczy? Niewierny dźwięk, i przywieść mocen do rozpaczy, Tak niewierny, tak kłamny wnętrznemu znaczeniu, Jak zmarłego by poznać chciał kto po dzwonieniu. Lecz tenże dźwięk niewierny dostrojon otwarcie W Grecji do roześpiewu, do milczenia w Sparcie, Do mlecznej drogi proroctw gwiazdami w Judei, Do litery u Rzymian, Słowian — do nadziei... Nareszcie do słów wielkich, co na zawsze nowe, Niczyje, wszędy własne, nigdzie nie miejscowe, Skądsiś natchnione duchem... Dopiero takową Zmierzone próbą, wybrzmi ta rzecz wielka — słowo! Najmniej-bo znaną rzeczą, lub znaną najbłędniej, Bywa słowo. Nałóg je codzienny podrzędni I rozlewa, jak wodę, tak, że niema chwili Na globie, w której nieby ludzie nie mówili, A jako w gospodarskich zaprzętach bez końca, Nieustanniej się wody używa, niż słońca. Tak i słowo brzmi ciągle i ciągle jest w ruchu, Bardziej, niż światłość jego, promieniąca w duchu, I, gdy wciąż wszyscy mówią, mało kto się spyta, Jaki też jest cel słowa? Jak słowo się czyta W sobie samem?... I dziejów jego promień cały Rozejrzeć mało kto jest ciekawy, zuchwały. A jednak — niechno wolność mowy kto znieważy, Ten sam, co nią pomiatał, głośno się uskarży, I będzie mówił: «Jako? Wszak słowo jest wolne, To, co pierwej, jak kwiaty sam deptałem polne, I nad którem śród licznych zatrudnień hałasu Nieco się zastanowić zbywało mi czasu!...» Tu cóż powiem?... I czyliż, od tych mniemań oto Spółczesnych rozpocząwszy, snować mam nić złotą Aż do świtu, gdzie pierwsze są mowy zaczęcia, Lub odwrotnie? Sam nie wiem. Szkodzą mi pojęcia O człowieku od strony, gdzie blask rajskich progów, Zaś od spółczesnej strony huragan nałogów. Z obu krańców dwie chmury; kierunkiem więc trzecim, Orfejskirm[5], pójdę, którym, choć wątpimy, lecim, A który nieraz w tęczę mieni chmurny temat, By ludzie o nim rzekli: «To nic, to poemat!» Przypomnę, jak bywało za czasów prawdziwie Wieszczych; co zmarłe uczczę, co kona ożywię. Lat sto tam, ówdzie rzucę, drugie zaś sto minę, Idąc za gwiazdą, która nie świeci godzinę... Rzeczy nudne wytoczę... Albowiem szanowni Poprzednicy, poeci, pisarze wymowni, Ośpiewali już wszelki dźwięk ojczystej ziemi, Źródło każde i brzozę z włosy zielonemi, Wszelaka stokroć polną, każdy liść stokroci, Tęczę — rosę — i promień zorzy, co je złoci; — Tak, że mnie nie zostało, jedno mieć na pieczy Prosty, spólny interes pospolitej rzeczy II. Mędrcy dzisiejsi głoszą, kto powolny słucha, Że człowiek jest następnem ogniwem łańcucha Stworzeń ciągu, że łańcuch ten wyjrzał człowiekiem Ponad kryształ i koral i pierś zdętą mlekiem, I że tak się stał czlowiek, istnienie, spotkane W logicznym ciągu rzeczy — d’une manière spontanée. Żart wywinąć z doktryny tak wielce misternej I tyle kosztującej prac, byłby żart mierny. Sprawdzić ją? Nie dopełnia się tego w godzinę, Pominąć? — Niepodobna — przeto nie pominę, I wypowiem, że stoję na polu przeciwnem. Będąc wiernym podaniom ludzkości naiwnym; Zaś, czemu wiernym jestem, nad tem się rozszerzyć Zechcę, by nie myślano, że śmiem lekcewierzyć. (Lekcewierność zewszechmiar wiary jest daleka, Obrażająca godność prawdy i człowieka). Nie!... Człowiek był wytwornym i ludzkości prolog W raju jest — tam pomniki... kędyż archeolog, Któryby te dalekie, te wysokie karty Podjął i jako napis przeczytał zatarty? Gdzie słuchacz, czytelnik gdzie?... Dotyla jest względny, By się nie dał uwikłać w tak wiedzy podrzędnej, I pomnił, że na puszczy wiatr dziś równie szuka, Jak badacz, a z ruiny czerpie całość sztuka. Toć pasterki z Bretanji z drujdycznych napisów Przejęły haft ubrania i szyły z abrysów Nieczytelnych barwienia na gorset jedwabne, Z niezgrabnych grobów biorąc uwdzięczenia zgrabne. Ruchów wiele i wszystkie tańce narodowe Są to zmienione rytmem gesta obrzędowe; I jest pomników w życiu więcej, niźli który Archeolog je marzył, chciwy na marmury. Bynajmniej śmieszną rzeczą znaleźć kształt mamuta[6], Kopiowany z natury przez spółczesne dłóta... A cóż dopiero, gdyby kto nie szukał w ziemi, Lecz w kronice, głoskami pisanej żywemi. Tu zaiste poezja czynny udział bierze, Gdy natchnienie «wiem» mówi, wiedza mówi «wierzę» I, kiedy archeolog, nie idąc za trafem, Poczyna być sztukmistrzem, a nie fotografem. Ludom zwłaszcza północnym wielka stąd nauka: Cóż Grek w Tartarji znajdzie, jeśli, jak Grek, szuka. Swoja własna metoda jest aktem własności Bez niej nie mieć nie można, nawet dziadów kości, Nic!... Tu przerwę uczynię... Lecz własna metoda Bez ogólnej, człowieczej, chciałbym wiedzieć, co da, Gdy do wrażeń tych samych nałożone oko Ześlizga się po swojskiem, w nowe tkwi głęboko; I, kiedy tak jest, człowiek uwłaszczon sam w sobie, Że mówi: «Nie znam ręki, pokąd ręką robię, Ani oka, gdy silnie w przedmiot się zapatrzę». Zaiste, być aktorem, trza być i w teatrze, Oderwać się od siebie i wejść w siebie, słowém, Aby być narodowym, być nadnarodowym! I aby być człowieczym, właśnie że ku temu Być nadludzkim, dwoistym być, a jednym — czemu? Czemu na wstępie w życie nie jest przyrodzona Dwoistość ta, tak trudna, tak nieunikniona? Lecz otrzymana sztuką życia i rozwagi, Potrzebna wpierw, nim człowiek dostrzegł, że jest nagi, Lecz napotkana później i później o wiele, Jakby, niżeli środki, wprzód istniały cele! Czemu tak mało ziemi co krok dookoła Widzim, a niebo całe jednym ruchem czoła, I czemu człowiek, na świat wchodząc z sobą niesie Pokarm matki, coś włosa, którym okryje się. Rąk dwie, jako narzędzia, dwie nóg do biegania, Zadatek wszystkich potrzeb, wszystkich — prócz mieszkania? Powiadają, że on się kształtuje stopniowo, Że stopą jest dzisiejszych, co wczorajszych głową, I że raczej upadku logiki jest echem, Niż upadku człowieka, to, co zwiemy grzechem. Jeżeli tak jest, czemu kamienne siekiery, Naczynia i co tylko z pierwszej mamy ery Zebrawszy — nie przedstawia postępu kształcenia, Ani się potęguje, ni w łańcuch spierścienia? Od pierwszej bryły myśli, która (uczą) była W człowieku, tak, jak matka człowieczeństwa, bryła! Topór w zrobieniu swojem jest raczej odmienny, Niż mniej kształtny; artysta dzisiejszy go zdoła Wziąć na wzór rzeczy wielkiej, nie beztwórczej — zgoła. Tam jest skąpstwo rzemiosła, nie jego dzieciństwo. Tam jest prędzej styl wielki, niźli barbarzyństwo. Przy takowym toporze i tak urobionym, Jak wielka myśl bez ozdób byłem zadziwianym, Widząc kolję niewiasty z paciorków pierwotną! Więc są kolje pierwotne?... Więc człowiek natury Szukał jakiegoś piękna ponad piękno skóry Zmysłowe i nie zaczął od potrzeb bez wdzięku? A mówią, że i słowo poczęło się z jęku. Jeśli tak, radbym wiedział, skąd ludzkość wie o téj Jakiejś wolności słowa, którą krwie i poty Przez wszystkie lat tysiące okupują próżno, A która jest niewolą, wedle epok różną, I której nikt nie widział królującej święcie, Lecz kto śmiał kiedy wyrwać z duszy jej pojęcie? III. Nie! — Człowiek nie dopełzał zwolna człowieczości Od nijakości jakiejś, nicości i czczczości, Od najniższej tu rzeczy — bo, gdyby tak było, Toć są globy daleko, mniej wytworne bryłą, I od naszego niższe... gdzież nareszcie atom? Najdoskonalej marny, wyrwałbym tym światom. Nie! Człowiek — całym powstał, zupełnie wytwornym, I nie było mu łatwo być równie pokornym, Bo cały był i piękny... i upadł... Dziś praca Coś w nim trawi, kształtuje i coś mu powraca, Dziś znamy wstyd, co każe stosować się ciału Do czegoś nieznanego... (to do ideału) Dziś czujemy lenistwo... (to z raju roślina, Co, bez prac radząc tryumf, tryumf przypomina). Nic z pierwotnych tych epok wcale nie zginęło. Żyją stare religje, pierwsze ducha dzieło. Do dziś są Sabeiści[7] i do dziś Szamany[8], I fetyszyzm[9]; gdzie pomnik lepiej dochowany? Cóż sabeizm, szamanizm, fetyszyzm nam głoszą? Że religje nie z pyłu się wgórę podnoszą, Lecz z gwiazd dżdża u Sabeów — z wnętrza monologu U Szamanów — z konpunkcjji[10] w amulecie[11]-bogu U fetyszystów — słowem, że człek tu przychodniem, Nie znał gdzie jest, poglądał co nad nim, co pod nim, A potem rdzenia własnej samotności szukał. A potem w wyobraźnię, potem w granit stukał, Aż mu wyjrzał bóg-fetysz z głuchego granitu. Ten sam, co był w sumieniu i gwiazdach u szczytu, Ten sam, co jest. Nieco poglądając dalej, Czas rozwionie, prawda się w źrenicach zapali, Otworzy się sklepienia i wzroku budowa. I oto nagle widzi-m pierwszą kartę słowa, Pierwszą widzim literę z harmonji stworzenia, Ogromne A podziwu świata i sumienia! Litera wcale nie jest, jak tuszy niektóry, Czemś dowolnem, co nie ma swej architektury, Ani uzasadnionem na pierwiastku wiecznym; Stara, jak słowo, ona czyni je stateczném. Tu należy znać, co jest wygłos i milczenie, Spomnieć, że: istnie niema strun, raczej strun drżenie Nieustanne istnieje pewniej, niźli struny, Które się akordami wciąż niosą w bieguny. Tak, słowo jest w człowieku akordem atomu. Nieustannie człek mówi — jak milczy, to komu? Nie duchowi, ni sobie, ni wewnętrznej pieśni. Słowo, niźli narzędziem, celem było wcześniéj. I tak jest dziś. Tu słowa uzasadniam wolność: Nie przez pisarską jaką replikę[12] i zdolność. Dlatego to jest wolne słowo, jak stworzenie. Dlatego to wymownem być może milczenie, Dlatego nad wykrzyknik jedno mgnienie oka Donioślejsze. Jest cisza płytka, jest głęboka... Dlatego z wielu figur wymowy, na scenie Najsilniejszą przestanek — głosu zawieszenie. I cisza stąd daleko jest szerszą w swej gamie Od gromu, który cały horyzont połamie. Dlatego to nareszcie wiemy doskonale, Że, choć mówi się: «Proza» — prozy niema wcale. I jakżeby być mogła, skoro są perjody, Dwukropki, komy, pauzy? To jest bruljon Ody, Nienapisanej wierszem. Proza jest nazwiskiem, Które, jak zechcę, głosu odmienię przyciskiem. Dziwnie wielki Mojżesza stilus w jednem słowie Kreśli początek, ludzkiej założony mowie. Oto — mówi — Przedwieczny przywiódł przed człowieka Bydło, zwierzę i ptastwo powietrzne — i czeka, Aby je wszystkie przezwał ich imieniem własném... Nie można być, doprawdy, kolosalniej jasnym! Dwie albowiem przyczyny tu w działanie wchodzą Słowa się po sprawdzenie odnoszą, gdy rodzą, Swoją zaś ścisłość mierzą natury obrazem — Są prawdy, z ducha i są z litery zarazem. Wszechmądrość i sumienie, jak słońce z zwierciadłem, Rozejrzawszy się, ciska promień abecadłem... Garbate G w pisaniu starych Samarytan Jest «Ghimel» wielbłąd, «nun», jest jako ryba czytan. Wszystkich języków jeden początek źródłowy Do dziś widny — bo wszędzie jedne części mowy! Długo stąd inwokacje[13] na pierwszej stronicy Książek: do muz na górze i do prawd rodzicy. (Co zmieniło się potem przez praktyczność czasów, Nie muzy inwokując, ale mecenasów... Dalej nareszcie pieczęć tam siadła cenzora, A dziś miejsce to zajął portret autora). Ślad wszystkich słowa epok i wielu tajników Pozostawa i snowa się... I tych pomników Nieczytelnych... lub, jaśniej powiem, nieczytanych, Lub jeszcze jaśniej rzeknę: tych niedomniemanych, Sporo jest dotąd, lubo i te coraz bledną... IV. Naprzód mędrzec-pustelnik wszędzie znaczy jedno!... Ten dziś w Indiach za główną tradycję uważa, Że sam sylabę świętą ustawnie powtarza, Świadcząc, iż słowo rytmi nieustannie w duchu Mową — raz bliżej oku dostępną, znów uchu. Z takim to Macedoński Aleksander mówi: Ale on pojrzał w czoło Jowisza synowi, W złoty oprawne kirys[14] i nic nie powiedział, A potem wstał, na miejsce pojrzał, gdzie był siedział. I bosą nogą w prochu poziomym zaorał I zamilkł; Grecy powieść pojęli i morał. Ten jest pomnik pierwszego słowa monologu. Gdy mniej znało się z ludźmi być więcej jak Bogu, I będąc sfinksem, światu naczas wynalazło Ciemną zagadki formę, jak hamulce na zło, Przed którym zastanowić się musiał koniecznie, Próżny człowiek nie nawykł rozmyślać statecznie. Nie było społeczeństwa — nie było rodziny. — Wgórę szło wnętrzne słowo, na poziom szły czyny: Człowiek się nic bliźniego duchem nie zajmował, Kain odparł był: «Nie wiem, gdziem brata pochował». A pierwsza śmierć wydała się, jak bóstwo nowe, Nieodwołalnie silne, i zziębiła mowę. Aż do czasów Enosa, gdy duch z monologu Wyszedł i rozpoczęto zbornie śpiewać Bogu, I zabrzmiał chorał pierwszy[15]. Tu wewnętrzne słowo, Wdziawszy na się obrządek, zakwilnęło mową, I w tym je stopniu widzim wychodzące z arki, I nie brzmiało inaczej między patryjarki, Aż do czasu, gdy coraz to szerzej zewnętrzne Stawić sobie chce miasto Babelu napiętrzne, I o ile wpierw było w monologu schnące. Jako zbujale drzewo, wątpliwie kwitnące, O tyle teraz całe się nazewnątrz niesie, Już ma dość, gdy wie, jako podrzędną rzecz zwie się, Aż właśnie (podług dziwnie pięknego podania) Z wewnętrznych poszły przyczyn mowy pomięszania. V. Odtąd dwie są doktryny: jedna z ojca w syna Testamentem tradycji wewnętrzna doktryna, C. Norwid: Szkice piórkiem. Druga zaś dla dalekich krewnych i czeladzi Lub podróżnych, skoro je w namiot traf sprowadzi. Ta zewnętrznie odbrzmiewa pierwszej, jak w orzechu Rdzeń ma się do łupiny, jak słowo brzmi w echu. Podobieństwo zależne formą od ilości: Im pokolenie większe, tem większe różności Doktryn dwóch; aż nareszcie zgodzić się nie mogą I dwie tradycje, każda swoją idzie drogą... Stąd Mojżesz, stąd Prometej, o dobie tej samej Niebieski biorąc ogień dwojakiemi bramy, Skoro jeden szemraniem ludu jest trapiony, Drugiemu sęp wnętrznoście maca codzień szpony. Stąd tam, ówdzie są mitów ciągłe podobieństwa, Walki też same, cudy, znaki i męczeństwa, Które, nie wie geograf i chronolog nie wie, Czemu jedne a różne, jak liście na drzewie. Mąż, czoło pokolenia, nietylko już samem Słowem, przez spadkobierców obcuje z Adamem, Lecz ważne miejsce nieraz naznacza kamieniem, Gwóźdź zabija, by świecił stałem przypomnieniem, A szeregi tych gwoździ, nieraz rdzą wytarte, Inicjowany czyta jak pisaną kartę — Z tego to najwytworniej kształci się w Egipcie Ta kabała, co do dziś widna w hieroglipcie. «Hiero-gliptos» tłumaczy się «dawne narycia», Ćwiekowate zaś pismo jest od gwoździ bicia I Eklezjastes ciemne dla nas porównanie Głosi o prawdach, że są «jako gwoździe w ścianie»[16]. Tu doszedłszy, od ziarnka słowa i litery Aż do mowy i pisma i Mojżesza ery, Kiedy się z góry takiej obejrzę dokoła Widzę, że świętość słowa pierwszą jest, co woła, Celem będąc zarazem i środkiem — zaś dla niej Litera jako przestrzeń i czas wśród otchłani I że, jak harfy niema, ani w harfie struny, Coby nie grała ciągle swojemi bieguny, Choć brzmień tych ucho ludzkie nie zna, lecz ocknienie Ptaszyny, popłoch muszki, pyłu przerażenie — Tak w duszy człeka słowo i tak w dziejów toku W biegunach globu tego, w świetle na obłoku We wszechładzie, wszechtonie słowo nieustanne Miarkuje się i rytmi i śpiewa hosannę. Dlatego, jeśli kiedy ciężarność zmysłowa Wątpi, lub nie powiada:: «Wierzę w wolność słowa», To apostolskie «credo»[17] podobnież nie ruszy, Że nie mówi się: «Wierzę w nieśmiertelność duszy», Lecz, że mniej utwierdzony akt wzmacnia wyznanie, I że się mówi: «Wierzę w ciała zmartwychwstanie». Doszedłszy tu, ten samy palec, co w Babelu Uzewnętrzniałe słowo nawrócił do celu, Widzę nie już w ruinie, lecz w budowy planach; Mojżesz wywiera czynem wpływ na Egipcjanach, I dlatego Aaron ma słowa potęgę: Na zewnątrz miecz, na wewnątrz podejma duch księgę. Słowo jest odtąd pełne tem krąglej, że miało Niezadługo już zpsalmić go w epos doskonałą, I na zewnątrz, gdzie drama lub codzienne czyny, Parabolę[18] w kształt zwierzchniej postawić doktryny, Wewnątrz pod lekkim cieniem przeźroczystej palmy Złotą harfę Dawida, rozgorzałą w psalmy. VI. Myślałby kto, że wszystko bliskie dopełnienia, A to zaledwo pierwsze wyzwolały brzmienia; Lud, nawykły się karmić zewnętrzną kabałą, Chce egipskiego cielca — rzeszy grube ciało Tłoczy wewnętrzne słowo i znów zamięszanie. Cóż dopiero... gdy szerzej obejrzysz się na nie! Tam, na krańcach obszaru błogosławionego Prometej ogień poniósł — dla kogo? Dla czego? Co dnia bok mu rozdarli, a skoro mistrz słowa Taki, jak Orfej... serce takie... taka głowa I taka pieśń powstanie, to w jednej wieczerzy Rozwarkoczonych kobiet, którym naród wierzy, Zginie. Solon, późniejszy, chóru nie zrozumie, Teatru się ulęknie, mniej mądry, gdy w tłumie[19], A objawiciel Sparty uzna za stosowne: Czcić to, co energiczne, hańbić, co wymowne. Fryg Ezop z obosieczną formą apologu Zdałoby się, że wytrwa, bo chytry i w progu, Ale i tego widzę, że na skały kraniec Pcha rzesza parazytów, pcha delficki taniec, Aż wygiął się nad otchłań i stopę usunął: Wzleciał spłoszony orzeł... bajkopisarz runął! VII. Gdziekolwiekbądź wewnętrzne słowo ucierpiało, Szedł potwór, który wietrzył, aż utyje ciało, Szła hiena niewoli... Niedługo czas złoty Kwitnął Dawida harfy, promiennej, jak cnoty, Gdy on w pieśń uszykował poetyckim jawem To, co zaciosał Mojżesz rutyną i prawem. Dwadzieścia cztery chórów szło z nim, jak do bitwy, Cztery tysiące głosów śpiewało modlitwy. Żaden lud nigdy, nigdzie i nie miał nie ma Takiej pieśni, jak «Psalmy». Każda przy niej niema. Niezadługo myśliłbyś, że słowo na tronie Zajaśnieje: już widny przebłysk w Salomonie, Już są księgi, jak Hiob, są już przysłów zbiory, Wzamian sobie zagadki dają autory. Zdałoby się, że druku potrzeba im nieco, Alić fenickie nawy rozwioślone lecą I na cały świat niosą wiedzy błyskawice, Zarzucając alfabet i srebrne kotwice. Homer zdala, przez wieki cenion za dni onych Żył, ale czy dotykał wawrzynów zielonych, Jeśli nie wiemy dotąd gdzie i w stanie jakim, Ani czy rzeczywiście był ślepym żebrakiem? Wszelako, że rycerskie ośpiewał herbarze. Słynniejszy od Hezjoda, co sławi ołtarze. VIII. Tu trzeba już wziąć ściślej znaczenie wyrazu. Parabola jest obraz, pieśń jest duch obrazu; Słowo, brzmiąc nieustannie, z przestrzenią i czasem Znosi się — obraz każdej myśli jest nawiasem; Dlatego samorodnie nieraz parabole Ludowe zakwitają jak ugoru pole, Całe bowiem stworzenie sklepi się obrazem. Człowiek, myśląc, maluje i śpiewa zarazem. Wyraz «jako»[20] jest pendzlem lub dłótem tak samo Jak głoska «O» jest nutą, a spółgłoski gamą. Słowo więc całość swoją od początku niosło, Rozwinęło je tylko uczone rzemiosło. I od początku była część zewnętrzna słowa I wewnętrzna — jak wszelka świątyni budowa. Duch miał czem się nazewnątrz wyrażać, lub wgórę Monologiem podnosić — miał architekturę; Lecz budowa, gdy części w ciążeniu się miną, Czołem zapada w ziemię i sterczy ruiną. Gdziekolwiekbądź wewnętrzne słowo ucierpiało Szedł potwór, który wietrzył, czy utyło ciało, Szła niewoli hiena... Już po Salomonie, A ledwo jutrznia prawdy błysnęła na tronie, Zewnętrzne bałwochwalstwo znów uciska ducha, W powietrzu dźwięk daleki, jak kajdan łańcucha, I świst bicza powózek assyrskiej szarańczy. Kto słyszy — drży, kto nie śmie słyszeć — gra i tańczy. Cóż stało się z świętemi wnętrznościami słowa? Gdzie ład nastroju pierzchnął? — Gdzie słowa budowa? Gdzie mąż, niewiasta, kapłan? — Gdzie chóry i czeladź? Źródło — zdroje i puhar — i wiedza, jak przelać? Sen i jaw, myśl i forma, wygłos i milczenie, Świętym targnione gwałtem, nurtują sumienie. Dwunastoletnie dziecię powstawa prorokiem I senatorów sądzi z zaiskrzonem okiem Uchodzących... To Daniel!... Jeremias, pachole Czternastoletnie, z wielką smętnością na czole Ogląda się — dno czasów widzi, mija pozór, Grożąc, że niedaleki Nabuchodonozor!... Brody jeszcze Ezechiel nie ma między jeńce Spółświęte, umęczony przez spółpotępieńce, Którzy go popychają w babilońskim tłumie, «Bądź przystępnym — wołając — kto ciebie zrozumie?» Najjaśniejszy Izajas przez roku półczwarta Nagi, postacią ciała, jak pisana karta, Głosi, by wyczytano z niemej jego twarzy, Jak ziemię i lud zniszczy tyran i obnaży. Gest — na literę, ciało swe — na parabolę, Jęk oddają na wygłos, gdy duchowi — wolę; A lud twardo im milczy, lub niewczas się kruszy, Rzekłbyś, że duszy Stwórca chce zwątpić o duszy! Stan taki Słowa jako swe ogłosi cudy? Co dokona u siebie, pocznie między ludy? Tyran rozegna jeńce pod zakresy świata, Pomiędzy barbarzyńce pójdzie wieść skrzydlata I księgi się na grecką upowszechnią mowę, Zatwardziałości ulżą międzynarodowe. Postęp czekać nie będzie na ochotę człeka, Przejdzie mimo, niech serce krwawi się i czeka! Tymczasem wewnątrz chaos ducha tenże samy — Łamią się wodze, partje, świątynie i bramy. Patrz, gdzie zawisło Słowo! Dwa stronnictwa zbrojne, Dwoma obozy stając, znają jeden — wojnę! Ci i tamci wołają Oniasa proroka, By, śród których stanąwszy, wziął klątwę z obłoka I cisnął na przeciwnych... Zatrzymał się starzec, Pojrzał, przykląkł — i naraz odgadnął, co ma rzec: «O! Wszechprzytomny! (mówiąc) Ponieważ z tej strony Są męże Twoi, z tamtej Twój lud uzbrojony. By krwawił rzecz w rozdarciach jałowych i długich, Błagam Cię, nie wysłuchaj ni jednych, ni drugich!...» Tu przemilkł. A pocisków grad z dwóch stron uderzył I oblicze mu strzaskał, iż go nie uśmierzył. Koniec słowom!... Na całym świecie pozostało Jedno pragnienie wielkie, by Słowo się stało I aby wiek zakwitnął pojęcia się wzajem. Czem sprawi się to?... Berłem? Prawem? Obyczajem? Słowo już swoje wszystkie zyskało potęgi Od psalmodji wewnętrznej — do mowy i księgi. Ma pieśń i parabolę, zagadkę, przysłowie, Dialog, dramę, epos, prawidła w wymowie. Ma harangę[21] i powieść, wreszcie romans grecki, Pamflet i panegiryk[22] senatu, szlachecki... Raz nawet już stanęło u kresu dojrzenia: Poczuło, że jest także i wolność milczenia, Nietylko wolność Słowa... Tę zaś nową rację Lud uwiadomił rzymski przez manifestację Na Monte-Sacro, idąc w porządku i grozie Takiej, że epopeja zdziwiła się prozie... A senat wysłał męża w todze, by ludowi Bajkę rzekł i w tej bajce: co senat stanowi[23]. Gdy więc od wniebogłosów, gdy więc od natchnienia Słowo objęło wszystkie tony do milczenia, Cóż nie powie, nie skreśli? — Czegoż nie wyczyta? Dwojga mu brakło tylko: Spiritus et vita[24]. IX. Augusta wiek, tak zwany złotym, promienieje... Wszelki pracownik słowa iści swe nadzieje. Jakkolwiek do dziś jeszcze nie znamy przyczyny Dla której Owid smętne nawiedził równiny Bez zielonego lauru, lecz w burce tułackiej. Ani gdzie zmarł ów pierwszy poeta sarmacki. Wiek Augusta... to tryumf... to pokój... a przecie Sam Horacy ze świątyń każe wynieść śmiecie I głos jest, że najeźdźca zetrze Romy głowę W popiół, na którym konia wyciśnie podkowę... Tymczasem słowo w pełni swej jaśnieje światu, Nawet ma i naczynie złote mecenatu[25]. Czegoż mu zbywa jeszcze, skoro wynalazło Samą prozy potoczność i użyło na zło... I wszystko ma od niebios szczytu do niziny, Gdzie oliwa zielona, gdzie gęste wawrzyny. Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej, Stało się — między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty I do historji, która wielkich zdarzeń czeka, Dołączył biografję każdego człowieka, Do epoki — dzień każdy, każdą dnia godzinę, A do słów umiejętnych — wnętrzną słów przyczynę, To jest intencję serca... Więc zstąpił sam na dno, Zawładnął, nie jak króle i uczeni władną. A teraz co?... Czy tylko cierń jego korony, Czy tylko wstydem słońca horyzont przyćmiony, Czy tylko szrama wielka na skale rozdartej, Grób pusty — kamień ziemi trzęsieniem wyparty, I rozetkniętych krzyżów tysiące tysięcy, I wieków dziewiętnaście... I cóż? Czy nie więcej? Nie! Odtąd jest rzecz, światu nieznana staremu: Punkt wyjścia, szlak, i siła, i wiadomość, czemu. Wiemy odtąd, że stary świat nie postępował Ani szedł... lecz pochłaniał się i grawitował. Zmienione są niebiosa, ziemia odmieniona, Nie sama boskość, ludzkość ludziom objawiona. Ogół stał się... a słowo co ma począć dalej? Z wewnątrz nazewnątrz czy się język zapali Tak, że usłyszą wszystkich ludów pierwociny Ojców mową zbliżenie tej spólnej godziny? Słowo każdego już jest poczęści zbiorowe. Osoba jakaś wielka jest gdzieś w społeczeństwie: Czoło ma w gwiazdach, stopę czerwoną w męczeństwie. Grek mówi: «To i Grecja...» powiada Rzymianin: «To i Roma...» «I Polska» wykrzyka Słowianin. «Miecza tylko!...» Mahomet zawołałby we śnie, «Druku tylko!...» kto inny, zarówno niewcześnie, «Miecza tylko i druku!» tam i sam przez wieki Wołaliby młodzieńcy (wracali kaleki!) A twarda dziejów bryła szłaby równem tętnem, Wiecznością grożąc silnym, mądrością namiętnym. Słowo już mnie człeka w jeden ogół zlewać Nauczyło go jeszcze razem się spodziewać, Poczuć osobę trzecią, co z nim zamieszkała — Lecz istnieje punkt wyjścia: nie sam człowiek działa. A jako ów, co wolno po równinie chodzi, Ruchy swoje odmienia, gdy jest z wiosłem w łodzi, I chociaż niemniej woli, lecz inaczej woli, To się oprze na sobie, to się usymboli[26] I fale gestów swoich podda żywiołowi, Spłynie z nim, potem nad nim znów się zastanowi: Tak słowo, historyczną przyjąwszy potęgę, Oprawiło się w ducha moc i w dziejów księgę. Już w Grecji, umiejętnem pismem znamienitej, Ścielono nogom Pawła pargamin rozwity, I ołtarze mu w Listrze słuchacze namiętni Stawić chcieli — już słowa grom w powietrzu tętni, Gdy mąż ów, cały prawie świat obiegłszy stary, Spór znalazł w Antiochji o literę wiary I, takowy rozstrzygnąć że sam nie był w stanie, Szedł, gdzie Piotr, Jan i Jakób czynili zebranie, I gdzie się wolność stalej niż kiedy wysłowi, Mówiąc: «Zda się godziwem Świętemu Duchowi I nam...» Oto jest złota wolności korona! Większej nad tę nie było i niema — to ona! Słowo wróciło w ducha i stało się całe W człowieku i w zebraniu równie doskonałe. Odtąd przez wieki żadna nie błysła nam nowość, Tylko różne języki przez różną miejscowość Spadkobierstwo przyjmują, lub szerzą dobytek. Wolność w użycie wchodzi, w prawo jej użytek. Tam, owdzie, jeśli rzuty zbrojnego ramienia Mogą przyćmić tę światłość, słońce się nie zmienia, Wszystkie potęgi słowa są wciąż działalnemi. Jak wielu strun, od niebios napiętych do ziemi; Jeśli gdzie gwałt się chmurzy, to w przejściu takowem Świętość słowa rycerskiem odzywa się słowem, Wnętrzny monolog cisze uprawią klasztorów, Drama chwilowo zmilknie przez doniosłość chorów, Lecz gminny żywioł łyska pozornym zamętem, Parlament nazywał się pierw «parabolmentem»[27] Od wyrazu gminnego: i wyszedł powoli Z postaciowej sprawy — ludźmi... z paraboli!... Króle, zatargi sądząc pod dębem, śród gminu, Zeszli do przypowieści... te — do praw i czynu, I oto dziś... Cóż słowo to parlamentarne Spełnić ma?... Wielkie słowo, społecznie ofiarne, Trawiące, jak świątynia niewidzialna w tłumie, Co brak jemu, gdy ludzkość się już łączyć mnie I mogłaby nieledwie chórem zabrzmieć tkliwie? Prawda, ależ czy mnie różnić się godziwie? Człowiek, aby się różnił, że ma zbroję całą, Nie dosyć jest — rozdarcie w sercu pozostało. Zbroją czystszą, gdy tenże razem jest znamieniem, Symbolem, z sercem całem i z całem sumieniem Ponad siebie sam będąc, jak orzeł legionu Srebrny, biały i zimny, choć ma krew u szponu, Chociaż, gdzie skrzydłem skinie, tam wieńce lub włócznie, A on nad sobą zawsze w obowiązku spocznie. Jakiż jest bowiem słowa cel i arcydzieło, Jeśli nie to, by ludzkość wszelaką przyjęło, A dotrzymało boskość i świeciło astrem[28], Złagodzonym wytwornej lampy alabastrem. Ten tylko ma swe serce, który go używa Ile ono jest sercem i tak się odzywa — Ten podobnie z energją całą może działać, Kto razem zdolny mieć ją i razem nią pałać. Nieszczerość stąd pozorna, prawda, lecz szczerota, Choć jest powietrzem cnoty, nie jest żadna cnota, Ona jedyną chwilą cnoty tryumfalną, Gdy wykrzykuje: «Patrzcie, jam dzielną i walną!» Ten się nareszcie różnić potrafi ofiarnie, Kto i symbolem zdoła być parlamentarnie, Tem szczerszy, że w całości zdanie wypowiada, Nawet gdy nic nie mówi, powstawa lub siada, Będąc nietylko ojcem swych słów, lecz i synem I duchem — i dopiero uroczystym czynem! X. Jeśli więc tak być mogło, kiedy mówców usta Znały już wszystkie formy, za czasów Augusta, Że stał się głos, co słowo zewnętrzne zasmucił Do wnętrznego zwróciwszy, i kartę przewrócił, Mówiąc: «Jak chcecie głosić budujące treście, Gdy w głębi serca sami niedobrzy jesteście?» Tedy i dziś, i teraz, i wszelakiej doby, Mimo druk i dzienniki (dwa nasze sposoby). Skoro ten druk — to pieniądz, a ten pieniądz — siła, Jak chcecie, by się wolność słowa rozszerzyła?... Jeśli i te wyrocznie, które prawdy głoszą, Niewysłowione w sercach niewole ponoszą, Heroizm sam jeśli jest rolą bohaterów, Nie powietrzem i szkołą ludzkich charakterów, Czytelnik jeśli czyta własne w autorze, Księgarz własne kartuje, każdy żnie, nikt orze, Pokąd, co jest na czasie, zwie się dobrem wtedy, A książki się ścigają, jak welocypedy... Tamten powiada «wolność», ale ruchem nogi Łańcuch kryje, co wlecze mu się u podłogi. Ów mówi «szczerość» głosem wcale nie skłamanym, Lecz ani spytał, czy on w sobie oszukanym Ciosy ciężkie, na które niech nikt nie na rzeka, Bo pozorne i znane, gdy widne zdaleka; Ale, który to pisarz, księgarz i czytelnik Tą się zabawi rzeczą, kiedy to nie zielnik, Złożony ze stokroci i tych roślin wonnych, Które kwitną u wieszczów w ich rytmach bezzgonnych; Kiedy to nie jest żaden z tych złotych pejzaży, Gdzie babilońska wierzba nad wodą się skarży, Dłoń załamując białą na skronie — ni owy Poetyczny dąb, ani jesion romansowy. Ani zieloność miękka, ni bluszcz grobów syty — Tylko spólny interes rzeczypospolitej! XI. Jako przez czasy wszystkie w sposób wieloraki Cierpiało ucisk słowo, cierpi dziś: lecz w jaki? Tu pytanie, na które pełno gdy odpowiesz, Tyle więcej się wzmożesz, ile więcej dowiesz. Przeto zdala od żółci i wszelkiej przysady Powiem treść i świadczące codzienne przykłady. A naprzód, by obłędną myśl wprowadzić na tor, Zeznam, iż dzisiaj autor i wulgaryzator[29] Siły dwie, dwa kierunki i dwa jak wiek wieki Zamieniwszy na jeden, jest jeden kaleki! Jeden głównie kierunek, żeby jak najskorzej Oświecić masy — tanio, jak można, choć gorzej, Choćby zrubasznić prawdę, lecz uczynić wziętą, Zniżyć o sto, to będzie sto więcej pojętą!... Zniżona tak, zaczerpnie namiętności kału. Potem się wyprze ojca swego, ideału, Lecz szeroką się zrobi, jak pożar, a ilu Pojrzy na łunę, rzeknie: «Co za jasność stylu!» Aż śmiech bierze (podobny Annibala śmiechom) Przyznawać autorstwo — komu? Pieśn echom. I dowiedzieć się, ile wiadomość jest nowa, Że nie są jednem słowem dwa odmienne słowa, Że przepisarz, opisarz, spisywacz, stenograf, To nie autor, rzeźbiarzem, że nie jest fotograf, Ani mówcą lakońskim każdy abrewjator...[30] Dwie to ręce — autor i wulgaryzator! Autor[31], słowo greckie, ciemne i magiczne; Wulgaryzator, rzymskie, jasne i uliczne. Nie idzie o to, które z kolebki lub trumny, Lecz że to są dwie struny. I że muzyk umny Nie naciąga dwóch w jedną, tylko człowiek dziki Brzdąkający, jak Marsjas[32] lub pijane z Frygji. Powiadają, że boski Mistrz równie był jasny Dla mądrych i maluczkich (dopisek to własny Do ewangelij czterech, nie wiem, z której wzięty). Któż mniej od Zbawiciela bywa tu pojęty? I czy On wszystkich uczył równo parabolą?... Dziś w ewangeljach nawet czytają, co wolą, A czego wcale niema — lecz co tak się czuje, Tak czyta, jak się puści i zwulgaryzuje. Autor idzie w ciemność, by wydarł jej światło, Wulgaryzator w jasność, by rozlał ją na tło. Dwa kierunki, pozornie różne i czasowo Sprzeczne, jako litera praw i duch jej: słowo, (Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka, Że, gdy jedni jasności, ów ciemności szuka). Szczęśliwi, którzy z rąk dwóch jedno skrzydło robią; Prac widać dokończywszy, zasnąć się sposobią; Lecz, kto tworzy, ten wielkim i samotnym losem Niesiony jest, gdzie twórczość, więc blisko z chaosem[33] Dwoma ramiony w cienie nieustannie godzi A ile rozdarł, łyska coś, grzmi, coś się rodzi!... To autor... i tak byli wszyscy bez wyjątku, Do dzisiejszego twórstwa od twórstwa początku! (Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka, Że, gdy jedni płytkości, ów ciemności szuka). Wulgaryzacji celem jest tak wielce jasność. Że ono ginie w cieniu, całą tracąc własność, I znika tam, gdzie światła gotowego braknie, Łaknąc wciąż; jej też słuszna dawać, gdy kto łaknie, Ale ona nie sama przez się nie stworzyła: Ona — to przemysł prawdy, nie skarb jej i siła!... Ona, by dziś dogonić zapóźnione kroki Postępu mas, przysyła im ukłon głęboki, Lecz, kłaniając się, patrzy na obuwie rzeszy, Czy w nagleniu dotrzyma sandał i pośpieszy. Cel jej, gesta i grzeczność, i jej popularność, I konieczna jej prawda, i cała jej marność — Są skądinąd, gdzie indziej, i nie z tego świata, Ku któremu niewdzięczne autorstwo wzlata. Cóż powiem? Że te pierwsze, te elementarne Prawdy są dziś nowością... Jakże zdania marne, I niechaj to da obraz uciśnienia słowa, Gdy rzeczy tak widoczne, tak jawnie się chowa. Dalej, by skreślić całość, pójrzmy na metody Nauczania, tworzone jako parochody[34] Ile możności szybkie, ponętne — dla ludzi Praktycznie zatrudnionych, których książka nudzi, Lub zabawne metody dla szczęśliwych, którzy Bawić się chcą, więc których praca głębsza nuży. Oto obraz — i wierny!... Jakoż teraz słowo Pojęte jest technicznie, zamiennie, wekslowo, I tylko jako środek. I o żadnej dobie Jako cel... i już niema gdzie zmodleć się w sobie. A jako cel nie będąc dosyć poważone, Bliskie jest stradać cechę jedną, cechę onę, O której w umiejętnym świecie ani mowa, Powiedzieć chcę, że bliskie stradać świętość słowa! «Świętość słowa?» — zapyta akademij członek, Dziennikarz, opowieściarz lub nadzorca czcionek, Słowom cała Minerwa — o tym przymiotniku Słowa nie wyczytawszy w spółczesnym dzienniku. Autorstwa pojęcie i wulgaryzacji, Bez różnicy zmieszane, to wagon na stacji, Karmny wodą i ogniem, co wzajemnie pryszczą; Zżyma się, aż źrenice mu czerwono błyszczą. «Gdzież nie pójdzie!» tłum woła. Ani na cal dalej, Tylko pokąd mu drogę ręką wyrównali. Poniekąd złudna szybkość w tem upowszechnieniu, Które ogółu nie zna, gdy mniejszość jest w cieniu, I choć się większość boskim uświęca tytułem: «Vox Dei»[35] ona większą częścią, nie ogółem. Gdyby zaś była onym, to w swojej całości, Pytam się, co zastrzegła dla głosu mniejszości, Który nie ustał nigdy, ni kiedy ustanie, Z niego to bowiem, z niego jest początkowanie, I dnia, którego mniejszość straciłaby mowę, Dosnułby się kłąb dziejów, lub skłamał osnowę; Nie z większości-bo promień inicjatyw świta, Ani z wielmożnej dłoni, lecz z tej, co przebita! Z trzech przeto stron dziś cierpi słowo — i trojako: Jako świętość, jak mniejszość, i nareszcie jako Ogół, który ogółem nie jest, lecz odłamem. Tak dzisiaj słowo cierpi ujarzmione kłamem! Dopiero ze swej strony rządowe rękojmie Karcą wpierw te zdrożności, nim ogół je pojmie, Stanowiąc prawa tłoczni, co wchodzą w działanie Względem płodu, którego tak wątpliwem drganie. Oto jest bezprzysadnie skreślon obraz rzeczy; Niech go pełniej wypowie kto, słusznie zaprzeczy! Najmniej wszelako rządy, lub w ostatku, ganię; Wierząc świętości słowa, nie liczyłem na nie, Lecz chcę, by obywatel czuł u swojej wargi Coś nad rządów rękojmie lub niewczesne skargi. Chcę, by pióra dotknięcie, żeby ust otwarcie Nie na wiotkiej się prawa osadzały karcie, Lecz same niosły z sobą umocnienie swoje Od pierwszego w świat kroku, jak Minerwa zbroję[36]. Widzę, że skoro wolność słowa jest w ucisku, To, co jej wzięto, cynizm daje pośmiewisku I ironia to bierze w opiekę macoszą, Mówiąc: «Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą!» Zaś cynizm ma poważną przeszłość i ma szkołę Starą: jak to, że dziecię w świat przychodzi gołe, Ani zapomnieć słuszna, iż wykwintne owe Myślenia, co korony nosiły laurowe, I stopę miały złotym promienną koturnem — Musiały się gdzieś spotkać z czemś prostszem, mniej górnem, I że cynizm w ateńskiej wiedzy Panteonie[37] Był Herkulem!... Ci błądzą, co mają ironję Za zło ludzkiego serca... Ta lewica marzeń Niekoniecznie stąd idzie... Jest ironja zdarzeń, I jest ironja czasów. Obie się nie rodzą Z woli serca jednego, ani w jedne godzą. Prawda, że rząd nie może być palcem wytykan, Że nie znosi działanie ustawicznych szykan, I że stworzeniu wstrętną jest języka żywość; Lecz cóż lepsze? Czy głucha, niema podejrzliwość, Zimna, jak pian powierzchnia, nim bałwany wstaną? Podejrzliwość czemże jest? Milczącą szykaną. Nie! Znam ja coś gorszego nad uśmiechy krzywe, Nad cynizm, nad ironję: znam serjo fałszywe! I gdy byłem w Neptuno[38], gdzie łaźnie Nerona: Wypłukuje z wiszarów fala zapieniona, Bijąc w takt nieustannie i z wielkim spokojem Obłamuje mozajki i ciska, jak swojem, Różnobarwnemi głazy i ciągle je ślini Pianą, i zaokrągla, i równemi czyni, I, jak kulami, rzuca ten tyle potężny Żywioł, jak malec jaki lub kto niedołężny. A pomyśliłem wtedy, że fałszywe serjo Ruchem tych fal, że kolor morza jest liberją. I że to społeczeństwo jakieś niewolnicze Bawi się tu, więc czyni, co się jego tycze... I odszedłem od brzegu morskiego... Nie chciałem Ironji, ale ona szła, jak cień za ciałem, I tarzała się w piasku, gdzie stąpiłem nogą, Jak padalec, stała się obuwia ostrogą, Choć ani mogłem myśleć o niej, ni myślałem Tam, gdzie się stokroć łatwiej spotkać z ideałem. Inny przekląłby morze, jam wielbił te słowa Psalmu: «Naśmieje się z nich kiedyś sam Jehowa!» I poznałem, co to jest ironja zrządzenia, Które nie wyszło z serca ludzkiego ni chcenia. I spomniałem to serjo fałszywe, okrutne! Gdy ludzie, prawdę widząc, czczą kłamstwo wierutne, Niewolniki tych, którzy dzierżą, i zgnębionych, Nie śmiejący nic stworzyć, pyły form stworzonych, Służebni zawsze, zawsze żadni.. Czy ich słowo Przeczy lub twierdzi? Równie krągłe jednakowo, Bo myśl ich jest tym piaskiem brzegu, który psuje Formę swoją, tym kształtem, jakim morze pluje, Pieniąc się i popycha stopą fali białą Ten proch, jak księgę jaką pustą i zbutwiałą. Pogardziłbym — i zmilkłbym! Czy serjo takowe, Gdy, jak wąż najedzony, oślini ci mowę, A społeczeństwo jemu więcej, niż przyklaśnie, Bo przemilczy, lub, w słońce poglądając, zaśnie, Jak Dulcinea silna, leniwa i czerstwa — Lub ogół w asocjację[39] zmieni przeniewierstwa, I między wszystkich rozda po cząstce nałogu, Żeby się wydać pełnem społeczeństwem Bogu I okrągłem i całem... Czy takowe serjo, Któreby niebo swoją okryło liberją I zapięło na guzik cynowy księżyca, Lepsze jest od ironji i pewniej oświeca? Czy takie serjo, które od wieka do wieka Zjedna sobie na zimno genjalnego człeka, A potem go utuczy mową pogrzebową, I postawi mu grubą figurę bronzową, Na której ptak wypocznie i bluszcz pójdzie do niej, — Czy serjo takie wiele czulsze od ironji?... Wszelako taki ogół, co tak się osklepi, Nie ironja, nie cynizm wybudują lepiej. Jedna i drugi, istną nie będąc przyczyną, Trwają tyle, ile są społeczności winą, Lecz któż niemi cokolwiek zacnego postawi? Nikt, choć niemało złego i gorzkiego strawi. Gdzie przeto całe trzeba sklepienie rozpękać, Gdzie przeto wolność słowa musi w poród stękać, Tam, to jest u samego roboty poczęcia, Pytam się: który przymiot swe zachował wzięcia?... Czyli wiedza? Czy talent? Czy wielka wymowa? Nie! Tam charakter człeka, a więc świętość słowa! XII. Jak przeto czyni owy budownik katedry, Że nie pierwej związuje na poddaszu cedry, Ni obleka ich blachy tarczą, lecz odwrotnie Działa, w głębię się mając z taczkami samotnie I, aby wzniosłe stawił, grzebie pierwej w menu A potem mur utwierdza cegły czerwonemi, Powtarzając zasadę budowli — pomału — Nareszcie czaszkę sklepi z okiem bez kryształu, Acz w zaciosach ciąg trzyma jeden i ten samy, Od posad do kolumny, trzęsącej liściami, W sklep idącej gałązek nerwy, aż co dalej Stawiąc, gdy się już wszystko skostni i ustali, Na jeden raz w ostatnią ująwszy wieżycę, Całego gmachu obraz w niej trzyma, jak świecę, I zapala u słońca blach rozmaitością Strzałę wieży, jakoby duch błysnął nad kością — Tak od świętości słowa rzecz snować poczęta, Zestrzelona w charakter, staje, jest dopięta. Człowiek, który na wstępie nieustannie mówił, Milczy i pisze naraz, gdy się zastanowił, Naraz milczy i pisze, bo zastanowienie Ogółu jest objęciem, więc jest określenie, Więc to jest forma. Przeto: litera i słowo Z wewnątrz nazewnątrz całą zakwitnęły mową. Alić, gdy słowo w ślepe zmieniono narzędzie, Zginął plan, opuszczono rusztowań krawędzie, Pomięszanie wewnętrzne, znaczeń słów przemiana I ruina, nim Babel była zbudowana! Dwie się tradycje odtąd głównie rozpierają: Poufna i zewnętrzna; kasty tu powstają, Ale zarazem pismo i ruch dramatyczny, Pełny, gdy równie święty, o ile praktyczny, Przełamany, gdy praca wnętrzna zaniedbaną, Lub w kajdany okuty, gdy ta zapomnianą. Odtąd znów świętość słowa przez prorocze usta Odklina, co zaklęła nicość lub rozpusta, I szeregami ludzi ukamienowanych Pozywa świat do źródeł przed stopy rozlanych, Aż gdy ostatnią kroplę rozetrą pod piętą, Woda się w krew zamieni, nie będąc pojętą! Nareszcie słowa świętość w majestacie całym Gore, lecz nie zewnętrznie głośnym ideałem I, niźli spostrzegł, pierwej świat jest zwyciężony Od wewnętrznej zarówno, jak zewnętrznej strony. Równowiednie się słowo stanowi i czyta, Tworzy charakter, coś jak «spiritus et vita», I siłą jest — jak pierwej w świecie starożytnym Siła się tylko słowem mieniła zaszczytném; A wielkie charaktery, słynne przez klasyków, Winne wielkości pomiar ciszy niewolników. Odtąd, mówię, charakter nie jest już wypadkiem Cudzego upodlenia, jeno prawdy świadkiem. Parabola wraz stręczy rękojmie zbiorowe Harmonijnej dyskusji i z błędu wymowę Czyni, zaś z kłótni daje dialog bogaty, Z uniesień deklamacje... Tu rozejma światy, Przez dany cel niskiemu światu niskie bierze I podnosi, jak słusznie uprzężone zwierzę. Zawiść na bodziec mieni, zazdrość czyni biczem Samej siebie, chełpliwość z krzykiem jej zwodniczym Zamienia na te gzymsów wyskoki, co same Są nic, lecz arcydzieło ubierają w ramę. I, nie widząc go, służą mu, a sobie rade, Dmą w pełność własnych kształtów i w złota paradę. Zło, zaiste że w dramie słowa rozwiniętej Strawione jest i gniewu oścień jest połknięty. Mąż, co na prawdzie stoi, jako heros nagi, Ma już wszystko, gdy dość ma czasu i odwagi. Takowa to oś skoro wzięła utwierdzenie, Stało się w dziejach miejsce, nie miejsca widzenie, Wołające w etery proroczego ducha — Miejsce pewne, garść ziemi dotkliwa i sucha. Stąd graniczność, stąd ludów przestanki i mowy. Konieczny bezinteres międzynarodowy. Ciała nowe, nie z bioder samych gór powstałe, Lecz i ze słów, o ile jaśnieją dojrzałe. A ktoby mi zaprzeczył doniosłości słowa I że nie wstaje przezeń istność narodowa, Ni stworzyć to parlament, co historja, zdolny — Ten wszystko może umieć i znać prócz, że wolny! Nie rodzimość to bowiem języka zrobiła W Ameryce parlament, ale słowo-siła, Tworząc świat cały nowy, jak niebieskie ciała Za dni pierwszych, gdy twórczość byty wymawiała. Nie język przenajczystszy genezą[40] korzeni Waszyngtonowi orła dał i garść promieni, Lecz Ten, co ze wszech figur i ze wszech przymiotów, Ze wszystkich tkań, ze wszystkich uciszeń i grzmotów Czyni ogromną aurę wolności sumienia: Wysokość sfery słowa, nie wartość korzenia![41] Zarody i roślinne języków wartoście Próżna jest, gdy wzajemnie ściągają zazdroście. Żaden sam z siebie nie był i nie jest dostatni; Dziś wziętszym ten, co szczegół kreśli akuratniej, Skoro o pracę idzie i o krajów miedze; Głębszy stanie się wziętszym, gdy pójdzie o wiedzę. Proszę hebrajska mową pisać fejletony, Po parysku dotykać dawidowej struny, Skandynawskie marzenia wyłożyć na mowę Rzymskich legistów, kształtne fraszki lucjanowe Na braminów dialekt. — Zewsząd będą straty, Każdy język okaże się w czemś niebogaty. Lecz, jeżeli mąż, członek narodu, już stoi Tam, gdzie o swe słabości człowiek się nie boi I gdzie ze stron ujemnych urabia się nowa Bezstronności potęga, dodatność zbiorowa, Niechże narodu język strony swe mniej chwalne Zna i prawdzie zeń łuki wiąże tryumfalne. Polskiemu językowi na czem z rodu zbywa?... Na literze! To jego strona jest wątpliwa. Nie na słowie, ni słowa duchowem bogactwie, Ni jego włóknach srebrnych, raczej na ich tkactwie. Litera u nas słusznie nie była pojęta, (Może Achilles winien, lecz to jego pięta) Litera za rzecz była uważana szkolną, Kiełznającą umyślnie, nie bezwłasnowolną, I ani jeden głos się nie podniósł z otwartą Myślą, że ona częścią słowa równie wartą. Do dziś, zaiste, wyznać trzeba, choć boleśnie: Późno wychodzi książka, czyn wzamian przedwcześnie, Gdy na wyścigi takie prac, co nieład wadzi, Patrzą smętnie i mówią: «Kto kogo przesadzi?...» Do dziś ze wszech historyj tą, która utrafia W serce sprawy, byłaby książki biografia. Wszelako bez słusznego litery uznania Ciągu niema i toku, lecz fazy i drgania. Fazy, przez same następstw wywołane starcie Chemiczne, nie zaś z ducha czerpane otwarcie; Próżne myśli i woli odbrzmiewania czasów, Które ledwo być winny kreskami nawiasów. Namiętne dziś, dopokąd odpór jest ich siłą. Jutro puste, pojutrze ani wiesz, co było. Tchnąć możesz bez litery i bez jej uznania, Ale dać nic nie zdołasz: ona rękę skłania. Ludy, chociaż mniej zdolne, choć płytkie natchnieniem, Skoro literze wierne, zgłuszą cię swym cieniem I przejdą mimo twoich uroszczeń, bo one Dawać mogą, nietylko wskazywać koronę. One dzierżą ujętą własność i podzielną, I mogącą się drobić, jak bułkę kościelną, Gdy ty z głębiami słowa w niedosiężnej studnie, Bez wiader ku czerpaniu, strawisz się odludnie I jeszcze szemrać będziesz, zniechęcony nader: «Ja mam źródła, on pije z suchego dna wiader!» Moc miejmy obejrzenia się na braki które, Ujemne będąc, kreślą całości naturę, I są jakoby twórczą narodów pokorą: Pozornie krzywdząc, one dlań skarbią i biorą. Z rodu, rzekłem, polskiemu językowi zbywa Uznania, iż litera jest ciągiem ogniwa, I że, jakkolwiek jasno każda perła świeci, Przestawa być litanią różaniec bez nici. Dość jest spojrzeć na szereg typów, co, gdy staną, Więcej rzekną nad słowa lub księgę pisaną. Benedyktyn milczący w jaworowym lesie, Za nim posąg Jadwigi, który w ręku niesie Model Jagiellońskiego Uniwersytetu... Jezuita, ksiądz pijar, filozof francuski... A potem: w stronę jednę sybirskie powózki, W drugą pielgrzymi kostur... Oto są posągi Tych epok, jak się one nastawiały ongi. Dziejów sąd ma u siebie tę straszną potęgę, Że może słowa nie rzec i utworzyć księgę, Skoro, nie gwałcąc zdania ani rzeczy biegu, Postawi tylko trumnę przy trumnie w szeregu, A wiatr kątami onych zawiśnie w te słowa: «Nie rzekłem nic!... Czytajcie, co zmówił Jehowa!...» Powiadają, że «Księgi Pielgrzymstwa» śród krzyże Porzucone z kartami, które wicher liże, Jak pianę fal, są arcypotężnem zjawiskiem, Że duch bywa materji marnotrawstwa bliskim, Że, zaiste, jest wielkiem natchnienie wulkanu, Ptak je wietrzy, drży jemu grzywą kark kurhanu, Firmament się zanosi łkaniami Sodomy. Coś dzieje się, wracają niedopękłe gromy We chmur wnętrza, jak poród, co uląkł się siebie; Coś się na ziemi dzieje, stało się na niebie. Miasta, jako ich mury pobladły wapienne, Bruki placów jak piersi podnoszą się senne, Gmin szemrze... potem naraz czerwonysłup łuny, Przekreśliwszy firmament, rozdeszcza pioruny. Rolnik pług załamuje w skibę rozżarzoną, Jak krzyż w zachodu blaskach. Król chwiejną koroną Maca po drżącej ziemi, gdzie państwa granice, Zgładzone burzą w karty piasku bladolice, A poświst wichru równa ludzkość cichym pyłem... Mówią, że to jest wielkie! — Ufam!... Ja tam byłem!... Wszelako, acz jest piękne wulkanu natchnienie I, trzęsąc harfą nerwów, ma coś, jak sumienie Doniosłego — być może, że i Nilu łono Szerokiego, co z swoją palm rzadkich koroną Na równem czole, w płaszczu safirowym wody Wraca rocznie, pamiętny, by ukrócić głody I rozwiniętą szanty lazurowej połą Otula pierś narodu, jak matka pierś gołą Niemowlęcia, by wstał jej syn zdrowy i syty Pojrzeć na dobroć Boga, na zbóż aksamity: Myślę, że i ten cichy co rok widok łanu Majestatycznym bywa niemniej od wulkanu. Bawi mię, gdy dziennikarz albo publicysta Klnie średniowieczną ciemność, z której wciąż korzysta; Ta ciemnota musiała nieźle być użyta, Gdy się, jak świeca, topi, a przy niej się czyta. Ciemnota, która mimo niezgrabne praktyki Stworzyła arcydzieła, stworzyła języki! Tych się nie tworzy sennym natchnienia polotem, Zboże po burzy wstawa, lecz nie siane grzmotem, I raczej praca długa a wierna literze Całokształty takowe urabia i strzeże. XIII. Trzeba było łacińską, czeską lub niemiecką Piszące ortografją ustatkować dziecko, Mowę zrównać, uczynić bogatą w nazwiska Płodów ziemi i uczuć, dać jej grom, co błyska, I dać jej ścisłość słowa statutów i głębie Biblijne, i niewieście gruchania gołębie; Słodycz, i moc, i prawdy ciesielski sznur, potem Tłumaczeniami stwierdzić — i jeszcze błyskotem Bieżących wdzięków zwonić, jak ślubny strój żeński, By się po polsku uczył dwór andegaweński! Trzeba było mieć tłocznię i drukarską czeladź Wytrwale pracującą, by ducha w rzecz przelać Nie na dzień, nie na jeden pamflet zaułkowy, Lecz na wieki przed ludźmi i źródłem wymowy. Praca, której nie pełni się między gawędką A gawędką, ni ciska konwulsyjnie, prędko. Trzeba było, jak Ojciec Niebieski, na długo Ukochać, trzeba było być duchem i sługą!... Zwycięstw takich, dlatego, że takich, i właśnie, Żaden nie zniszczy mocar, on pierwej sam zgaśnie, I żaden żandarm, ani cenzor, ni pachołek Orderowy, bo to jest tron, nie lada stołek. Trzeba było być duchem, pokorą, i pracą, I siłą, i nicością — trudem, nie lada co, Żeby ów polski język nie opłonął naraz, Lecz, jak twierdza zupełna, jak obronny taras Ruś, Litwę, Prusy objął. Zarówno w Siewierzu, Jak w Królewcu wybrzmiewał, albo Sandomierzu, Gminny, sielski, uczony, kmiecy i królewski, Ten kasztelański Jana język czarnoleski. Język, który na sądzie popiołów zawoła: «Uwity jestem z nerwów skrwawionych anioła I sadzę was od stopy do włosa, bo jestem Wszystkich was razem duchem i moralnym chrzestem!» Lecz dlaczego, lecz przez co to słowiańskie ciało, Duchem możne, w litery pracach opieszało Tak dalece, że sama nazwa Słowianina, Nie znane mu, co głosi ni skąd się poczyna? Jakby owy, co nigdy nie był ścisłym w mowie, Nie wiedział zato, czemu, ani jak się zowie. Treści te, aby słusznie odczytać, godzi się Wrócić w czas, gdy kowano litery w napisie, I dopiero, epoki powietrzem owiane, Wygłosić, jako były w pamięć zaciosane. Wyraz Slavus mógł znaczyć i sclavus. (Wyrazy[42] Przeistaczają brzmienia, powielekroć razy. Jak Bułgar jest od brzegów rzeki Wołgi — ale I od vulgus; tamtemu to nie przeczy wcale). Sclavus, sława i słowo — tak są zgodne mało, Jak hańba i jak tryumf, jak wiszące ciało Na szubienicy podłej i wieniec laurowy. Tu jest klucz tajemnicy, tu dwuznaczność mowy! Krzyż, tak samo, jak piętno niewoli, promienił Sińcem ciała, a potem w błękit się przemienił I rósł, i oto jego ostateczna stacja Dziś nad tropikiem świeci: krzyża konstalacja. W ósmym wieku znak owy weszedł, jak narzędzie Adoracji mistycznej, i jął zbawiać wszędzie. Z czego przezwisko właśnie że dotąd haniebne, Sclavus, rzadsze się stało, mniej jawnie potrzebne, Aż swej niesławy całkiem nareszcie pozbyło, Kiedy się w dziejach świata słowo stało siłą. I dlatego w przezwisku tem jest sens ciekawy, Że sława ta oznacza zbycie się niesławy Przez rozbrzmienie śród ludów tej dobrej nowiny, Że stawa się już słowo, nie ukaz i czyny — I że Mówca, że jakiś Rzecznik świat wybawi, Nie już mocar; to czuli Spartaki i sclavi, Czuli to nie już mocni, lecz słabi — bo słowo «Słabi» jest slavi, tylko zmienione wymową. Słabi — Sklawy — i Sławni — i Słowo: to cała Jest treść dziejów, jak dziejów oś się obracała! Gdy do ludów tych cichych, rzewnych, do tych głucho Pragnących doszło słowo, podjęło je ucho Do zagonów schylone, co słyszy grzmot wdali — Słabi — chrobrymi, silni — słabymi się stali — «Pauperes spiritu», «Mites» «qui lugent»[43] ci Sklawi Usłyszeli, że dziwny Pan im błogosławi, Że co haniebnem było, stało się bezgannem, I że samo pojęcie sławy zwarjowanem! Do dziś znać, że Słowianin wyglądał, czy wdali Zorza się jakaś nagle światu nie zapali; Mag narodów wyzierał gwiazdy nie na niebie, Lecz w sercu i w goszczeniu i w łamanym chlebie; Od rdzenia więc stanowczą poruszony erą, Czuł on słowo, niewiele bawił się literą. Słowianin też i pisma nie miał, ile wiemy; Druk już mając, jeszcze go znał kształty gockiemi. Tak litera mu zawsze była obojętną, Jakby coś dowolnego, jakby zwierzchnie piętno. Nigdy podobno onej poważyć nie umiał, W literaturze mało, mniej w dziejach rozumiał, Zaś w dogmacie była mu niby nałóg stary Dziecku, co obudziło się w objęciach wiary. Błądzą, którzy spółczesne odnoszą warunki Do niepowrotnej z epok, do epok piastunki, I nie pomną, że prawdy grom się rozniósł prędzej, Niżeli dziś u Słowian kurs cudzych pieniędzy. Przyczyny dwie tę lotną promienność zrządziły, A każdej dziś niejasne są drogi i siły. Pierwszą nazwę przyczyną, że wieść roznoszona Najdoskonalej była w sobie dopełniona; Drugą zaś, że nietylko Izrael, świat cały Pragnął, i serca były wyschłe, jako skały, Chciwe dżdżu. Dzisiaj ledwo ucichła kobiéta, Która sakrament usty bezplamnemi wita, Pojąć może pragnienia owe w całym świecie: Poganin je uczuwał i drujd — mąż i dziecię, Jak kto mógł... Przyrodzenie, nastrojone w jedno, Symboliczniło nieraz lada myśl powszednią; Sen pomagał godzinom jawu, jaw się zlewał Ze snem przez wieszczą siłę; kamień się spodziewał I nerw, cisza, i echo... Pod taką to dobę Sklawus, gdy słowo uczuł, uznał swą osobę, I że od rdzenia swego opromieniał erą, Czuł słowo, niekoniecznie się troszcząc literą. W Chinach jest do dziś zakon, który ma uznane Za cnotę, żeby świstki szanować pisane, Podejmując je z pyłu, który wicher miecie, By się litera marnie nie nurzyła w śmiecie. Myśl niejedna, u Słowian w niedojrzałym czynie Spełzła, byłaby książką dojrzałą w Pekinie!... Dlategoż zawdy Chińczyk ten sam, jako wieczność, Dla owego — u Słowian luźna niestateczność. U Chińczyków stąd idzie w rzeczy najdrobniejszej Staranne dopełnienie, lubo zapał mniejszy; Prace ich do flamandzkich podobne wyrobów, Mimo różnicę pojęć i zapas sposobów. Nieraz się księgozbiory w Polsce podnosiły, Lecz jak twierdze obronne, nie jak wczesne siły; Praca litery nigdy nie była jak funkcja, Ortografja wątpliwa, mętna interpunkcja... Do dziś terminologia obca lub uboga (Owoc niedbalstwa głośno składamy na wroga!), W polemice tak mało formy urobione, Że trudno jest się różnić, łatwiej zejść na stronę, I nie mogąc do głębi każdą kwestję zbadać, Rwać się nie w czas, lub nie w czas do snu się układać. W społecznych formach wyleźć nie można z praktyki Robronów[44]: «Jaśnie», «imość», «pani dobrodziki» Że Liviusa manuskrypt o dobie tej samej Wszedł do Polski, gdy ledwo co w ojczyste bramy, Albo Makiedońskiego Aleksandra listy, Lub nieznany dziś klasyk — mało rzeczywisty Stąd tryumf. O tem wszystkiem i z dumą i chwałą Wiemy, że to, gdzieś będąc, gdzieś się zapodziało. Tak, wszystko jest... gdzieś... jakoś... — i się zapodziewa, I że ginie, przeto się wszystkiego spodziewa, A ktoby winił chwiejny ludu temperament, Nie zgadłby nic... Któż może wykonać testament Choćby najczulszej z matek i sam bardzo szczery, Skoro nie ma pojęcia ważności litery? Jest więc punkt, gdzie nic serce nie pełni, gdzie zapał Nic nie dawa, lub w ognie się omylne złapał, Błędu nie wie, z najdroższych skarbów czyni zamęt I nie może mieć ciągu, bo ciąg — to testament! XIV. Oto moja messeńska, moja tyrtejowa[45] Pieśń i boleść: skończyłem «O wolności słowa». A teraz kędyś palma ze stepu mię wzywa I Oazis, bogdajby choć ta niekłamliwa! Spocząć pragnę, iż błędną rzeczą nie uwiodłem, Pragnę spocząć — i pójdę spocząć — i poszedłem... Gwiazdy przede mną, za mną gwiazdy dżdżą złotemi Kresy, gdy lecę, niebu odrębny i ziemi, Jakbym sam trzecią rzeczą był między obiema... Piasek mówi: «Przeleciał!», wiatr: «Już go tu niema!» Lecę — i ani zgadnąć mogę, setnie jakie Lat — i mil — i atomów tykało kulbakę, Pianą dzierzganę białą — ni drogi jak wiele Ubiec musiałem, prawe upatrując cele, Porzuciwszy świat, na dwie partje rozłamany: Między tytany szału i flegmy tytany Sam przez pustynie lecąc, wybladły, że prawie Litowały się mego pragnienia żórawie I pluły mi dziobami wilgoć, a ja dalej Pędziłem, by mnie bliźni sucho nie żegnali. Bym nie zbył reszty serca pierwej, aż się cegły Nad trumną zaczerwienią, iż miłość dostrzegły!... Zdala, zdala, nim stopa ma dotknęła piasku, Zawołałem sam: «Tadmur!»[46] przy księżyca blasku Kolumn tysiąca więcej widząc, których chóry Szły tam i owdzie kiedyś w myśl architektury. Co gdzieś albo istnieje, lub stała się siłą Myśli ludzkiej i widzi, w niczem jak coś było. I było cicho pośród ruiny ogromnej, Wkładającej na niebo profil wiekopomny, Cały szczerby swojemi, jakby się o ramię Boga oparło czołem miasto, gdy się złamie. Patrzyłem i wydziwić się nie mogłem onej Całości rzeczy, w całość ruiny zmienionej, Pięknej ogółem, który powstał ze zniszczenia, Z potrącenia, zdeptania i z lekceważenia, Gdy rzędy kolumn, jakby skamieniała lira Niewzruszenie a ciągle śpiewały «Palmyra!» Księżyc stał za strun owych skamieniałą kratą, Bluszcz dopełniał, gdzie linję czułeś zbyt szczerbatą, I, jako dłótem ryty, szedł przez blade łomy, Lekszy od ornamentów, równie nieruchomy, Nakreślony harmonją tak, że niepodobna, By zeń bez szwanku gałąź odprysnęła drobna; Kto zaś nie barbarzyniec, ten w ruiny tumie Bluszczu nie tknie, lub całość mniej odeń rozumie! «Całość» rzekłem we wnętrzu ducha — i struchlały Dodałem: «Taka, że jej nie wypowiem całej...» I nie wiem czemu ręką chciałem kamień drobny Podjąć, lecz nie jak fragment wydał się osobny Palcom moim... Zadrżałem i ramię cofnąłem, Czując, że za część jedną rzeczy pełnej wziąłem... I natychmiast szepnęła do mnie myśl ostrożna: «Patrz! Oto i ruinę nawet popsuć można». A jam jej odpowiedział: «Zaprawdę — ruina Jest całością!... I nową twórczość odpoczyna!» A, patrząc dłużej, rzekłem: «Jest kres taki, który Nie ruiny już tycze, lecz architektury!» I począłem się w duchu tą myślą dziwować: «Szczególniejsza, że można ruinę zepsować!... Że więc dzieło zniszczenia i dzieło tworzenia Harmonijnie się kędyś łączy i spierścienia...» W tym momencie dotknąłem palcem zmartwychwstanie I wymówiłem słowo: «Jestem!» niespodzianie, I chciałem ręką wtóry kamień podjąć z ziemi, Lecz zdał mi się ogółem łączny ze wszystkiemi... Zadrżałem znów, gdy orzeł rzekł, jak trąba grzmiąca: «Kto tu trąca ruinę, ten principium[47] trąca...» Odtąd już, w jakąkolwiek się przeniosłem sferę, Zrozumiewałem całość słowa i literę.
Surowy, podły ojciec, który wyżywa się na rodzinie, niczym na żydowskich więźniach w obozie. Wojskowy dryl panujący nawet w trakcie zabawy i indoktrynacja realizowana od kołyski. Czy dzieciństwo małych Franków i Goebbelsów rzeczywiście właśnie tak wyglądało? Zobacz film: "Paweł Kukiz: zaniedbania opieki zdrowotnej ciągną się od lat i są ogromne" spis treści 1. Mała księżniczka Göringa 2. Razem do końca 3. Laleczka Himmlera 4. "Dobre" rady Hansa Franka 5. Mali nieznajomi rozwiń 1. Mała księżniczka Göringa Dla członków Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP) posiadanie rodziny stanowiło jeden z najważniejszych obowiązków względem "Tysiącletniej" Rzeszy. Nie inaczej było w przypadku czołowych nazistów. Liczne potomstwo gwarantowało przedłużenie aryjskiej rasy i było dowodem prawdziwego męstwa. Hitler z małą Eddą Göring ( BY-SA Piękna gromadka maluchów, pasująca jak ulał do kronik filmowych i do spędzania czasu z wujciem Adolfem, wydawała się po prostu niezbędna. Dzieci trzeba było oczywiście odpowiednio wychować i nawet najbardziej "zapracowani" poplecznicy Führera znajdowali na to nieco czasu. "Edda Göring, która w chwili aresztowania ojca miała siedem lat, była jego jedynym dzieckiem. Jako rozpieszczana córka marszałka Rzeszy wiodła uprzywilejowane życie, mając do dyspozycji część wielkiego zamku, która służyła jej za plac zabaw" – napisał w swojej książce "Dzieci Hitlera" Gerald Posner i ani trochę nie przesadził. Jeden z głównych twórców III Rzeszy miał rozmach we wszystkim, także w spełnianiu zachcianek swojej jedynej. Dziecko przyszło na świat trzy lata po jego drugim ślubie, w roku 1938. Oczywiście chrzciny musiały mieć właściwą oprawę. Sakramentu udzielił Eddzie biskup Rzeszy Ludwig Müller, a jej ojcem chrzestnym został oczywiście Hitler. Wśród gości znaleźli się najbogatsi przedsiębiorcy i wysoko postawieni naziści, nie dziwi więc, że mała księżniczka otrzymała mnóstwo drogich prezentów. Również dzień urodzin dziewczynki zawsze był okazją do wielkiego świętowania. Dodatkowo Göring, jeśli tylko był w domu, poświęcał córce bardzo dużo czasu i uwagi. Nawet kiedy pochłaniały go obowiązki służbowe, codziennie dzwonił do żony i dziecka. Po latach Edda wyznała, że ma same dobre wspomnienia związane z ojcem. Przez całe życie przechowywała list, który wysłał do niej z więzienia i który jest chyba najlepszym podsumowaniem ich wzajemnej relacji: "Moje najdroższe, słodkie dziecko! Moje złoteńko! To już drugi raz, kiedy przypadają Twoje urodziny, a ja nie mogę być z Tobą. A jednak, moja najdroższa, dziś jestem szczególnie blisko Ciebie i przesyłam Ci najgorętsze, płynące z najszczerszego serca pozdrowienia. Z głębi duszy modlę się do Wszechmogącego Boga, żeby opiekował się Tobą i Ci pomagał. Nie mogę wysłać Ci żadnego prezentu, ale moja bezgraniczna miłość i tęsknota otaczają Ciebie i zawsze będą! Wiesz, wróbelku, jak bardzo Cię uwielbiam. Zawsze jesteś taka słodka i czuła. Zawsze będziesz naszym szczęściem i radością. (…) najczulsze uściski i całusy od Twojego Papy". 2. Razem do końca Słynne jest zdjęcie z Wigilii roku 1937, na którym wykonując gest nazistowskiego pozdrowienia, Joseph Goebbels spogląda z dumą i lekkim uśmiechem na dwie ze swoich córek. Dziewczynki posłusznie odtwarzają ruchy dorosłych, jednak ich spojrzenia są nieobecne – z pewnością są już znudzone długą uroczystością, w której muszą uczestniczyć. Ze swoją żoną Magdą minister propagandy miał aż szóstkę dzieci (kobieta miała także syna z poprzedniego małżeństwa). Wielodzietna rodzina zapewniła mu uznanie ze strony opinii publicznej oraz – co ważniejsze – samego Hitlera. Goebbels z dziećmi podczas Wigilii. Gdy urodziły się dwie pierwsze córki, Joseph był nieco rozczarowany. Oczekiwał męskiego potomka, ale smutek był chwilowy, później zawsze nazywał je swoimi małymi aniołkami. Co ciekawe syn, któremu dano na imię Helmut, wcale nie był ulubieńcem tatusia. O chłopcu pisał surowo, że "w jego wychowaniu musi być miejsce na lanie i trzeba mu wybić z głowy upór". Świadkowie opowiadali jednak, że czołowi nazista III Rzeszy był dobrym ojcem. Co ważne, nie indoktrynował swoich dzieci, wystarczało mu, że robiła to szkoła. Magda Goebbels lubiła, gdy rodzinne życie toczyło się utartym, jasno ustalonym rytmem. Tymczasem Joseph pozwalał sobie na odrobinę spontaniczności. Dzieci w jego otoczeniu były radosne; ojciec pozwalał im na małe odstępstwa od zasad – potrafił wrócić późno do domu i zgromadzić maluchy ubrane już w piżamki na wspólnym oglądaniu filmu. Potem cała rodzina rozmawiała o tym, co obejrzała. Chociaż Magda prowadziła dom rozsądnie i pilnując budżetu (u Goebbelsów co chwila byli goście, których trzeba było nakarmić), uroczej szóstce niczego nie brakowało. Dzieciom kupiono nawet kucyka z małym wozem, by mogły spędzać dużo czasu na dworze. W zabawach często towarzyszył im ojciec, a szczęście familii pokazywano w kronikach filmowych. Goebbelsowie z gromadką dzieci byli wzorcową nazistowską rodziną ( BY 30) Rzeczywistość nie była jednak aż tak różowa. Goebbels, jak większość wysoko postawionych nazistów, nie potrafił dochować żonie wierności. Pierwszą jego kochanką była praca, drugą (i kolejnymi) około czterdzieści różnych kobiet, z których najważniejszą była Lida Baarova. To oczywiste, że gdy minister zatracał się w swych obowiązkach zawodowych, by potem kontynuować swoje romanse, miał znacznie mniej czasu dla rodziny. Dzieci Goebbelsów jako jedne z nielicznych nie musiały dźwigać brzmienia strasznej przeszłości, ale nie dlatego, że pogodziły się z czynami i poglądami ojca. 1 maja 1945 roku Helga (12 lat), Hildegarda (11 lat), Helmut (9 lat), Hedwiga (8 lat), Holdine (7 lat) i Heidrun (4 lata) stali się ofiarami rozszerzonego samobójstwa zaplanowanego przez własnych rodziców. 3. Laleczka Himmlera Najwięcej o tym, jakim ojcem i głową rodziny był Heinrich Himmler, dowiadujemy się z jego listów do żony Margi. Dzięki tej wymianie korespondencji życie „Heiniego” zostało wyjątkowo dobrze udokumentowane. Później w sposób bardzo oszczędny i w samych superlatywach wypowiadała się o nim córka Gudrun, nazistowska księżniczka, która aż do śmierci w wieku 88 lat pozostała wierna ideologii rodziców. Jasnowłosa, niebieskooka dziewczynka urodziła się latem 1929 roku. Stała się idealnym dzieckiem w przynajmniej początkowo idealnej rodzinie. Już w czasie, gdy Margi była w ciąży, Himmler bardzo troszczył się o nią, a co za tym idzie – o nienarodzone jeszcze dziecko. W listach pisał, by kobieta dbała o siebie, nie przemęczała się, jadła powoli, przyjmowała witaminy i dużo spała. Himmler z żoną i córką. ( BY-SA Nazywał ją "mamusią" ich "słodkiego łobuziaka". Listownie całował ją też w brzuch. Widać zatem, że bardzo chciał zostać ojcem. Wysyłał żonie nie tylko czułe słówka i ciepłe myśli, ale też oczywiście pieniądze. Po narodzinach dziewczynki, by móc nacieszyć się rodzinnym szczęściem, wziął nawet dwutygodniowy urlop. W późniejszych listach zachwalał swą córeczkę, ślicznego aniołka o pięknych oczkach, za każdym razem pamiętał o dziewczynce i przesyłał jej całusy. Tęsknił za żoną i słodkim dzieciątkiem, zazwyczaj odliczając czas do spotkania. "Tatusiowi na walizkach" przez cały czas brakowało jego "dobrej Laluni". Tak samo jak bez wahania podpisywał wyroki śmierci, tak bez najmniejszych wątpliwości wyznawał swoim "kobietkom" miłość. W późniejszych latach Gudrun sama pisała listy do ojca. Dziękowała mu w nich za słodkości i prezenty. Jednym z jej najpiękniejszych wspomnień była radosna wizyta w obozie koncentracyjnym, obrazy namalowane przez więźniów, pyszny obiad i uroczy ogród. Jeszcze za życia ojca Gudrun odnotowywała w swoim pamiętniczku podziw dla tego bezlitosnego człowieka, po jego śmierci pielęgnowała zaś pamięć po nim. Widziała w nim bohatera, który miał przed sobą ciężkie zadanie usunięcia "śmieci" z III Rzeszy. Po wojnie, już jako dorosła kobieta, poświęciła się wsparciu byłych nazistów. Pomagał jej w tym mąż, który podzielał jej poglądy. Gudrun do końca życia broniła Himmlera, nie wierzyła w jego samobójstwo (twierdziła, że został zabity) i uważała, ze nie był potworem, a wszystko, co mówili o nim alianci, to podłe kłamstwa. 4. "Dobre" rady Hansa Franka Hans Frank był mężem stenotypistki Brigitte Marie Herbst i ojcem piątki dzieci, w oczach których przez lata jawił się po prostu jako wiecznie skupiony na pracy, nieobecny człowiek. Reszta świata wiedziała jednak, jakie ma poglądy, i informacje te prędzej czy później musiały dotrzeć do jego potomków. Po wojnie najwięcej na temat "tatusia" mieli do powiedzenia Norman i Niklas. I bynajmniej nie próbowali go usprawiedliwiać (w przeciwieństwie do rodzeństwa). Pierwszy z nich, jako pierworodny, był pupilkiem ojca. To jemu Hans poświęcał najwięcej czasu wygospodarowanego z napiętego grafiku. Ściągnął go za sobą nawet na Wawel, często jednak wyjeżdżał i bywało, że chłopiec zostawał w zamku jedynie ze służbą. Już wcześniej Norman czuł się bardzo samotny, co opisał Posner w "Dzieciach Hilera": "Mieliśmy (…) bardzo dużą willę z wielkim ogrodem, ale obok nas nikt nie mieszkał. Musiałem się bawić z szoferami. Podczas przerw uczyli mnie boksować i palić papierosy. Grałem też w tenisa, sam ze sobą, odbijając piłeczkę od ściany. Ojciec był stale w rozjazdach, a matkę pamiętam albo w ciąży, albo podczas pobytów w szpitalu. (…) Nie miałem żadnych kolegów ze szkoły, bo nasza willa znajdowała się na uboczu i nikt mnie nigdy nie odwiedzał". Hans Frank z rodziną. Od roku 1942 Frank zajmował się właściwie tylko pracą, rodzina zeszła dla niego na dalszy plan. Jednak kiedy wymagała tego sytuacja, znajdował czas, by przymuszać dzieci do spotkań z nazistami najwyższego szczebla, co trwało godzinami, a u najmłodszych wywoływało nie lada stres. Z wiekiem Norman stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. W końcu introwertyczny chłopiec wyrósł na przytłoczonego swym pochodzeniem dorosłego, który wspominając ojca, płakał. Tym bardziej, że jako dziecko był pewien, że Hans po prostu piastuje wysokie stanowisko i jest bardzo zajęty. Prawda o tym, co go tak zajmowało, okazała się dla Normana druzgocąca. Nigdy jednak w nią nie zwątpił. Usłuchał za to ojcowskiej rady, której Hans udzielił mu w więzieniu: by nie przesadzał ze szczerością, bo skończy jak ojciec. Kazał mu zawsze się zastanowić, nim wygłosi jakiś pogląd. Skutek był taki, że jego pierworodny syn stał się jeszcze bardziej skryty. 5. Mali nieznajomi Najmłodszy Niklas miał do ojca znacznie więcej żalu i nie przebierał w słowach, gdy o nim opowiadał. Często wspominał rozpad rodziny. Małżeństwo skupionego na karierze Hansa Franka po jakimś czasie istniało już tylko na papierze. Napięcia pomiędzy rodzicami miały oczywiście silny wpływ na dzieci. Dla Niklasa trudne było także to, że Hans nigdy nie okazywał mu uczuć. Nie mówił potomkom, że ich kocha, potrafił wręcz odezwać się, niby żartując: "kim jesteś mały nieznajomy, co tu robisz?". Zważywszy, że w jednym z listów źle zapisał imię syna, ten żart nabiera bardzo ponurego wydźwięku – Hans wcale nie znał swoich dzieci. Bywał też w stosunku do nich bardzo surowy. Gdy Niklas niechcący zniszczył jego okulary, ojciec najzwyczajniej w świecie go spoliczkował. Nie umiał okazywać czułości, zadbał jednak o przerażającą atrakcję dla najmłodszego syna. Zabrał go do obozu koncentracyjnego, gdzie chłopiec mógł obserwować wyczerpanych więźniów jeżdżących na ośle. Inną makabryczną zabawą, na którą pozwalano dzieciom, była gra w chowanego pomiędzy grobami polskich władców na Wawelu. Niklas znienawidził oboje swoich rodziców i każdemu z nich poświęcił książkę. Norman postanowił nigdy nie mieć własnych dzieci, uważał bowiem, że rodu Franków nie należy przedłużać. Ich siostra Bridgette zmarła w wieku 46 lat, najprawdopodobniej popełniwszy samobójstwo. Przez całe życie miała obsesję, że odejdzie w tym samym wieku, co ojciec – i tak też się stało. Brat Michael został alkoholikiem. Hans, choć prawie nieobecny za życia dzieci, zostawił im spadek, z którym trudno było sobie poradzić… Choć zaangażowanie polityczne i odgórne przyzwolenie na romansowanie odciągało nazistów od ich rodzin, nawet ci wyjątkowo zajęci znajdowali nieco czasu dla swoich dzieci. Nawet jeśli kontakt ten był nikły, na potomków zbrodniarzy wojennych zwrócone były później oczy całego świata. Korzystając z uwagi mediów, można było przeprosić za czyny wyrodnego rodzica, tak jak to zrobił Niklas Frank. Można też było, niczym Edda Göring, do końca bronić jednego z najokrutniejszych ludzi w historii. O AUTORZE: Zuzanna Pęksa - Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Z uwagą wysłuchuje i spisuje, co mają do powiedzenia świadkowie historii. Zobacz również: Błażej Staryszak i Krzysztof Wiśniewski napisali książkę "Tata nie ma siły". Mówią, jak zmieniło ich rodzicielstwo polecamy